Każde dziecko ma swojego bohatera. Dla niektórych był to Kapitan Kloss, dla innych kapitan Żbik, dla późniejszych pokoleń – Superman, kapitan Tsubasa albo drużyna X-menów. Ja z kolei dorostałem zapatrzony w postać Winnetou – szlachetnego wodza Apaczów z, dziś muszę przyznać, raczej kiczowatych powieści Karola Maya.
Na książkach się nie skończyło – przygody Winnetou i jego towarzysza, równie, albo i jeszcze bardziej honorowego Old Shatterhanda, można było śledzić również na ekranie. Przynajmniej raz do roku jeden z polskich kanałów telewizyjnych decydował się na puszczenie któregoś z niemieckich filmów zrealizowanych na podstawie prozy Maya.
Zaszczyt wcielenia się w dumnego syna Apaczów przypadł Francuzowi Pierre Brice’owi – w kruczoczarnej peruce, z twarzą pokrytą pudrem kolorem przypominającym tani samoopalacz, wyglądał prawie jak rodowity Indianin. Moją uwagę przykuwała zawsze jego wspaniała rusznica – podczas gdy inni bohaterowie strzelali zazwyczaj z klasycznych karabinów Winchester, strzelba Winnetou była pięknie zdobiona srebrnymi blaszkami.
Niemieckie produkcje o Indianach nie były zazwyczaj przesadnie wiernie faktom, podobnie jak i książki Maya, który nigdy nawet nie był w Ameryce; w kwestii oręża Winnetou były jednak bliskie prawdy. Indianie rzeczywiście mieli zwyczaj zdobienia kupionych od bladych twarzy przedmiotów na własną modłę, i strzelby podobne tej należącej do filmowego wodza Apaczów faktycznie istniały.Po co się tak fatygować? Przecież strzelba działać będzie równie dobrze ze srebrnymi czy miedzianymi blaszkami, jak i bez nich.
Najkrócej rzecz ujmując, wydaje mi się, że chodziło o względy estetyczne i język-pozawerbalny. Każda kultura czy cywilizacja ma właściwe sobie koncepcje piękna – o czym ja zawsze sobie przypominam odwiedzając którąś z hinduskich restuaracji, których w Anglii jest mrowie. Większość z nich ocieka wszelkiego rodzaju złoceniami, jaskrawymi kolorami, zdobieniami, od których aż szczypią oczy. Mi taki wystrój wydaje się boleśnie wręcz kiczowaty – ale to oczywiście reakcja całkowicie subiektywna, wynikająca z przyzwyczajenia do innych wzorców; z kolei właściciel takiego przybytku uznałby zapewne moje obecne mieszkanie za odstręczające, i miałby do tego rzecz jasna pełne prawo.
Gdyby nagle okazało się, że taką restaurację dostaję w spadku i mogę przerobić ją wedle swojego widzimisię, przemalowałbym wściekleczerwone ściany, wywalił pseudo-bibeloty i inne graty, wstawił inne meble. Innymi słowy, zmieniłbym tę przestrzeń tak, by odpowiadała moim gustomi potrzebom, bym czuł się w niej komfortowo, ale jednocześnie odarłbym ją z licznych symbolicznych znaczeń – pozbywając się na przykład przedstawień hinduistycznych bóstw. To samo, na mniejszą skalę, można robić też z przedmiotami – czego przykładem są właśnie zdobione indiańske rusznice, które metalowymi blakszami wpisywano w inny wachlarz estetyczny i nasycano nowymi znaczeniami.
Myślałem o tym wszystkim, natknąwszy się na publikację pewnego brązowego greckiego lusterka. Niestety, nie mogę wkleić oryginalnego rysunku tego przedmiotu, musi więc Państwu starczyć mój odrys.
Przedstawione tu lusterko zostało odnalezione w XIX wieku w Pantikapajonie, stolicy greckiego Królestwa Bosporskiego, leżącego na wybrzeżach cieśniny łączącej Morze Czarne i Azowskie. Jednak dopiero w 2010 roku zauważono rysunek, wyryty delikatnymi, płytkimi liniami na jednej z jego stron.
Rysunek ten był raczej dziełem właściciela lusterka, niż profesjonalnego rzemieślnika – każe tak myśleć słaba widoczność tej dekoracji, niezdarnie prowadzone linie, wreszcie to, że obraz zdaje się być niedokończony. Podczas gdy kształt lusterka odpowiada szeroko rozpowszechnionemu greckiemu typowi, motyw, który stanowi dekorację, ma swoje korzenie w sztuce ludów europejskich stepów.
Leżący jeleń z wygiętą szyją i rozłożystym porożem pojawia się na wielu dziełach przypisywanym Scytom, którzy onegdaj zamieszkiwali południową Ukrainę i Rosję, i byli, często dość problematycznymi, sąsiadami osiadłych tam Greków. Motyw jelenia pojawia się na złotych ozdobach (przykład), elementach końskiej uprzęży (przykład) a nawet tatuażach ze słynnych syberyjskich grobowców Pazyryk (przykład), wykonanych w tak zwanym stylu zwierzęcym.
Mamy tu więc greckie lusterko z miejscowym motywem. Można przypuszczać, że udekorował je jakiś przedstawiciel miejscowych ludów, który, niczym Winnetou, nie był do końca usatysfakcjonowany jego wyglądem, i postanowił zmienić je, wyskrobując szeroko występujący motyw. Ale są i inne możliwości – niewykluczone, że ten rysunek jest dziełem Greka, zafascynowanego obcą kulturą (proszę pomyśleć o Europejczykach, którzy tatuują sobie na ciele chińskie znaki, często nie znając nawet ich znaczenia), albo kogoś, kto wśród swoich przodków miał i Greków, i mieszkańców okolicznych stepów, i dawał w ten sposób wyraz swojej skomplikowanej tożsamości. Jak było, już się niestety nie dowiemy, chociaż chciałoby się spytać – lustereczko, powiedz przecie…
J. Szamałek
12 marca o godz. 18:02 1691
Drodzy Państwo – przepraszam, że musieliście tyle czekać na nowy wpis, i że nie zawsze biorę udział w Państwa dyskusjach (choć zawsze je z zainteresowaniem śledzę). Niestety, nie mogę obiecać poprawy – planuję w przeciągu najbliższych miesięcy złożyć doktorat, więc czasu mam jak na lekarstwo. Oby było lepiej, jak już się zdoktoryzuję…
13 marca o godz. 1:39 1692
Tym razem nie moge zgodzic sie z Szanownym Autorem, bo nijak nie dostrzegam podobienstwa w zdobnictwie broni, a szerzej – rynsztunku, ze zdobnictwem przedmiotow codziennego uzytku lub architektura wnetrz.
Rynsztunek, a szczegolnie bron miala zawsze oprocz swoich cech uzytkowych takze swoj charakter magiczny. Trzeba pamietac, ze miecze mialy swoje imiona; chocby Ekskalibur krola Artura, czy Durendal Rolanda. Ta tradycja nazywania swojej broni przetrwala takze w Polsce, czego mozna doczytac sie w „Zemscie” (np. szpada Papkina nazywala sie Artemiza). Z naszej historii mozna wspomniec wlocznie sw. Maurycego, czy chocby Szczerbiec. Jakkolwiek imiona wlasne broni nie maja nic wspolnego ze zdobnictwem, wspominam o nich aby podkreslic rytualne, czy magiczne wrecz cechy przypisywane pojedynczym sztukom broni.
Jesli zas chodzi o ozdabianie rynsztunku i oreza, to pozwole sobie zaprezentowac przyklad bardziej wspolczesny – generala Pattona –
http://fellowshipofminds.files.wordpress.com/2012/01/george-patton.jpg
Prosze zwrocic uwage, ze ani jeden element munduru, czy broni nie odpowiadal owczesnym przepisom mundurowym; polerowany helm, buty do konnej jazdy, Kolt z rekojescia z kosci sloniowej – aby wymienic tylko niektore detale.
Do dzis zreszta zolnierze dozbrajaja sie na wlasna reke w niestandardowa bron, przywiazuja olbrzymia wage do tradycji i symboli. W USA np., tatuuja symbole swojej specjalistycznej jednostki (Navy Seals, Marines, Rangers).
Dlatego tez wydaje mi sie, ze istnieje kolosalna roznica pomiedzy zdobnictwem – nazwijmy to – rycerskim, a zdobnictwem „na codzien”. Oba oczywiscie maja swoje korzenie w tradycji i kulturze, ale to drugie nie ma tego „magicznego” charakteru. Ma ladnie wygladac – i tyle. Jeden wiesza „Sloneczniki”, inni jelenia na rykowisku, ale nikt nie przypisuje temu szczegolnego znaczenia. Ze zdobnictwem rynsztunku i oreza jest jednak inaczej. Przynajmniej takie jest moje zdanie.
Pozdrawiam.
13 marca o godz. 7:53 1693
Wydaje mi się, że @ Werbalista ma rację. Otóż w domu u mojego Ojca był pistolet chyba z początku XIX wieku, którego kolba była ozdobiona może nie tak wymyślnie jak broń Winnetou, ale jednak. Był to naprawdę bardzo ładny przedmiot i chyba nie był zbyt kiczowaty, a przynajmniej tego tak nie odbierałam. 😉
13 marca o godz. 9:31 1694
Jeden wiesza „Słoneczniki” lub jelenia na rykowisku w salonie, a Świętą Rodzinę lub Anioła Stróża w pokoju dziecinnym 😉 Drugi – podkowę nad wejściem, dream-catcher w sypialni…
Faceci cenią sobie ładne przedmioty na równi z kobietami, a strój wojownika nie tylko musiał budzić grozę we wrogu, ale i podziw i zazdrość innych wojowników, no i przydawać atrakcyjności w oczach kobiet.
Brak ozdób i ornamentów na bardziej współczesnych elementach oręża wynika z jego masowej produkcji, a Indianie zdobiąc indywidualnie swoje strzelby mogli mieć również na celu rozpoznanie własnej sztuki (broni) i zapobieżenie kradzieży przez współplemieńców 😉
W tym celu współcześnie można sobie wygrawerować inicjały lub imię na scyzoryku, papierośnicy, pistolecie itp.
A propos tego lusterka.
Czy ustalono, kiedy powstał ten rysunek na odwrocie, skoro dostrzeżono go dopiero po latach od znalezienia przedmiotu? Nikt tego lusterka nie oglądał od tyłu, czy zaczęto je dokładniej czyścić?
13 marca o godz. 12:13 1695
Pan Szamałek
Kiczowata ornamentyka nie dotyczy wyłącznie sfery materialnej. Kiedy czytam, że rysunek wykonał „przedstawiciel miejscowych ludów” mam tylko nadzieję, że Pan Szamałek nie ozdobi swojej pracy doktorskiej zbyt wielu takimi kwiatuszkami.
Tym razem wydaje mi się, że kiczowatość to bardziej sprawa nadania niż odbioru. Wbrew temu, co było niedawno dyskutowane. Ciekawa sprawa.
Pozdrawiam i życzę szybkiej i skutecznej obrony pracy
13 marca o godz. 12:27 1696
@ Werbalista, hortensja
Hmm, wydaje mi się, że pisząc w pośpiechu nie zaznaczyłem wystarczająco wyraźnie, że nie chodzi mi o ornamentację samą w sobie – ta oczywiście nie jest ekskluzywną domeną Indian, ani żadnej innej grupy.
Chodziło mi raczej o dekorację wobec konkretnych, wcześniej przyjętych wzorców. Indianie dekorowali często zachodnią broń wedle swych dobrze utartych już gustów, wybierając będące już w użytku motywy; widać to też w pokrowcach na broń, jakie tworzyli (np. http://www.christies.com/lotfinderimages/d17903/d1790378r.jpg ). Podobnie, sam fakt, że lusterko zostało ozdobione nie wskazuje na wpływ ludów okolicznych stepów, ale wybór motywu jelenia już tak.
Przepraszam, że nie wysłowiłem się wystarczająco jasno; mam nadzieję, że moja argumentacja jest już teraz bardziej zrozumiała i łatwiej się z nią zgodzić.
@ Tobermory
Dobre pytanie. Odrys lusterka zamieszczony tutaj jest nieco mylący, bowiem w czerni i bieli szkic jelenia jest doskonale widoczny.
Patrząc na lusterko, mielibyśmy problem z dostrzeżeniem tego zdobienia – linie są, wedle autorów publikacji, bardzo płytkie, przez co zlewają się z tłem. Ryusnek można zatem dostrzec tylko po gruntownym oczyszczeniu powierzchni, albo poprzez rysowanie „przez kalkę”.
@ Vera:
Szczerze mówiąc nie wiem, co jest nie tak z wyrażeniem „przedstawiciel miejscowych ludów” – można prosić o szerszy komentarz? Najwyraźniej te parę late emigracji stępiło mi nieco pióro. W każdym bądź razie ten fragment na pewno się w doktroacie nei pojawi, bo piszę go w języku angielskim 😉
Na pewno dam znać, jak pójdzie obrona (zapewne dopiero w październiku…)
13 marca o godz. 13:38 1697
Dokładnie rzecz biorąc, Karol May odbył jedną kilkutygodniową podróż do Ameryki, jako turysta w 1908 roku, w 15 lat po wydaniu trylogii o Winnetou.
Ten były oszust, hochsztapler i złodziej po odsiedzeniu kilku wyroków zdobył wielką popularność jako autor poczytnych powieści przygodowych.
Historie o Winnetou i jego towarzyszach pisał tak sugestywnie, że w końcu sam był niemal przekonany, że przeżył te przygody osobiście i nazywa się Old Shatterhand. Dla potwierdzenia swojej autentyczności zlecił rusznikarzowi Fuchsowi w Dreźnie wyprodukowanie „strzelby Winnetou” (Silberbuechse), a potem jeszcze jednej na niedźwiedzie. Srebrna Rusznica ważyła 6 kg i nie była zdolna do strzelania, ale na zdjęciach prezentowała się świetnie i do tej pory można ją oglądać w muzeum Karola Maya w Radebeul. Została zbudowana na podstawie literatury, bo wraz z zamówieniem May wręczył rusznikarzowi trylogię o Winnetou oraz udzielił kilku ustnych wskazówek.
Gwiaździste ćwieki na kolbie układają się w litery, z jednej strony VV (Winnetou), z drugiej NS, co miało znaczyć „Nonton Shis inte” czyli Wódz Apaczów. Tak miał twierdzić sam Karol May 🙂
13 marca o godz. 14:31 1698
Pan Szamałek
Rzeczywiście i ja sama zastanawiałam się już nad uzupełnieniem. Wygląda to tak, że ja po prostu nie jestem w stanie napisać „przedstawiciel..”. Wyobrażam sobie, że Wielka Rada Ludów Wschodu zebrała się przy ogniu i po trzech dniach dyskusji w tajnym i proporcjonalnym głosowaniu wybrała przedstawiciela. Tak właśnie to oceniam. Podobnie zresztą nie jestem w stanie zacząć od „Mi się podoba” bo mi się to nie podoba. Mam też ojca i matkę a tata i mama to infantylizm językowy i umysłowy. Jest dla mnie nie do wyobrażenia żeby dorośli przejmowali język dziecka a nie odwrotnie bo to świadczy o niedojrzałości (słabszy przejmuje od silniejszego a nie odwrotnie).
Tym niemniej język się zmienia i być może dzisiaj rozumiane jest to inaczej. Dlatego może to ja Pana o to zapytam. Dzisiejszy język polski bardzo się prymitywizuje. To skutek rozumienia demokracji jako prawa do zabierania publicznie głosu przez osoby o niskim wykształceniu i kulturze języka. Tym większa rola osób publicznych, tworzących wzorce językowe. Swój język czasów szkolnych uważam za ładniejszy ale sztywny i przestarzały. Podziwiam aktualną elastyczność i zdolność słowotwórczą polskiego bo taki kiedyś nie był. Po szkole została mi po prostu niechęć do używania wyświechtanych określeń jak wszyscy. Wskakuje się w nie jak w dziurawe używane kapcie.
Uff! Starczy
13 marca o godz. 14:37 1699
Dziękuję za wyjaśnienie! Faktycznie, słowo „przedstawiciel” w znaczeniu „osoba działająca w imieniu danej grupy” nie miałoby w tym zdaniu sensu. Wedle słowników, wyraz ten ma jeszcze drugie znaczenie – „typowy przedstawiciel danej grupy czy kategorii” (http://pl.wiktionary.org/wiki/przedstawiciel), i w tym właśnie sensie go użyłem. Mnie to słowo jakoś w oczy nie kłuje, ale to już kwesta gustu. A język polski faktycznie zmienił się przez ostatnie lata znacząco!
13 marca o godz. 15:13 1700
A „starczy” bywa częściej uwiąd 😉
Ja wolę używać „wystarczy”.
Vero,
w niemieckim też się używa określenia „Vertreter” nie tylko w stosunku do domokrążców 😉
„Przedstawiciel” mnie w oczy nie kłuje, może dlatego, że w moim domu gości nad wyraz jedwabisty przedstawiciel gatunku Felis catus 🙂
13 marca o godz. 16:13 1701
Szanowny Autor w wyjasnieniu stwierdza, ze chodzilo mu glownie o podkreslenie charakterystyki zdobnictwa wlasciwej dla konkretnej grupy lokalnej badz etnicznej i z tym trudno sie nie zgodzic. W Polsce przyslowiowy jest jelen na rykowisku, czego nikt w USA by nie zrozumial, bo tu przyslowiowy jest Elvis na czarnym aksamicie.
Pozdrawiam.
13 marca o godz. 18:13 1702
Mają Państwo rację. Dyskusję, czy wypada mówić poza nauką o kimś jako przedstawiciela gatunku zostawmy.
Mnie chodziło bardziej o ornamentykę językową. Wracając do sztuki Wschodu, w Chinach czy Japonii nie istniało pojęcie indywidualizmu, z którym nieodłącznie łączy się sztuka. Stąd najwyższym stopniem doskonałości było dokładne odtwarzanie mistrza.
Natomiast przeładowana ornamentami sztuka Azji może mieć 2 przyczyny:
1. Jakiś przedstawiciel geniuszy wpadł na pomysł i wykonał coś takiego a inni po prostu kopiowali i rozszerzali
2. Wybujała przyroda azjatyckiej dżungli domagała się adekwatnej odpowiedzi. Widać to w Angkor Wat, gdzie obrośnięte rzeźby zlewają idealnie z korzeniami gumowców.
Niezależnie od źródła za każdym razem albo odczuwamy duszę mistrza albo banalność kopiarki. W języku to samo.
Pozdrawiam
13 marca o godz. 18:15 1703
A ja trochę, jak zwykle, na pobocze. Mnie zastanawia „jeleń, jako taki, a jeśli nie taki, to jaki i dlaczego”!
Dlaczego w naszej kulturze od prawieku tak wiele różnych przedstawień jelenia? Zostawmy renifery, karibu itp. ale tam to samo! Skąd nasza miłość(?), szacunek(?), podziw do tego (nie ulega wątpliwości) wspaniałego samca? Przecież wyobrażeń i odwołań do tego stworzenia jest wokół nas pełno (nie tylko na makatach z zachodem słońca). Ma swój pomnik (w Złotowie), ma mnóstwo swoich jezior, dolin, miejscowości. Czy to jeszcze z czasów, gdy nasi przodkowie byli łowcami a tego mięsa włóczyło się po borach pod dostatkiem? Stąd wywiódł się jeleń św. Hubertusa z krzyżem w porożu. Czy może z powodu jego wydolności seksualnej i całego tego rytuału jesiennego rykowiska, które nam imponuje i nas fascynuje? A może dlatego, że to „mąż sarny” (a właściwie właściciel haremu) tej o wspaniałych oczach i słodkim nosku? Gdzie nie spojrzymy, natykamy się na jelenia; a jak otworzymy przysłowiową lodówkę, to też często. Ja się tam nie dziwię, że starożytny twórca narysował/naskrobał (rysować: od „rysik”!) na swoim lusterku jelenia: jak był mężczyzną to miał powody, jeśli kobietą, też…
14 marca o godz. 5:40 1704
@gospodarz:
ma pan absolutna racje stawiajac priorytety…
a czy moge zapytac na jaki temat pisze pan prace doktorska?
emes5756
13 marca o godz. 18:15
po prostu „przyprawianie rogów” i „robienie z kogoś jelenia” to nasze ulubione hobby…
Vera
13 marca o godz. 18:13
boj sie boga, dziewczyno, a to w azji nie ma sfer klimatu umiarkowanego?
Tobermory
13 marca o godz. 13:38
howgh
14 marca o godz. 9:56 1705
@byk
A ja się boga nie boję. Żadnego. I co mi zrobisz?
Oczywiście, że w Azji niema stref umiarkowanych. Po co i komu potrzebne?
@Tobermory
Ten francuski Winnetou to nie jedyny niemiecki Indianin. Tak z pamięci: Mirelle Mathieu, Karel Gott, Nana Muskouri, Milva, Katherina Walente czy Rudi Carell. W Polsce takich spotyka tylko rzucanie bananów pod nogi. Ta ornamentyka kulturowa to powód moich komentarzy.
Wiosna niedaleko
Pozdrawiam wszystkich
14 marca o godz. 11:46 1706
@ byk:
Najkrócej rzecz ujmując, doktorat traktuje o tym, skąd wiemy, kogo odkopujemy. Tzn., na jakiej podstawie można uznać, że dany grób, dom, dzieło sztuki, miasto czy konkretny człowiek jest np. „grecki” – i co to oznacza. Te dywagacje oparte są o materiał z południowej Ukrainy. Obiecuję, że napiszę o tym kiedyś cosik więcej.
@ emes5756:
Dobre pytanie, ale odpowiedzi na nie najpewniej nie poznamy… Można się tylko domyślać – może jeleń stanowił onegdaj ważny element diety, może wiązano to zwierzę z jakimiś sprawami nadprzyrodzonymi, może uważano je za wyjątkowo piękne.
14 marca o godz. 11:52 1707
Mój boże, począwszy od Mirelle a na Rudim skończywszy, ja ich wszystkich znałem, słuchałem „na żywo” od początku…W moim wieku to nie dziwota, ale @Vera?
14 marca o godz. 15:27 1708
Nie wiedziałem, że Karel Gott stroił się w cudze (indiańskie) piórka 😉
Mireille zasługuje na szczególną pochwałę, bo z tego, co śpiewa po niemiecku, nie rozumie ani słowa.
Caterina Valente miała niemieckiego męża i ma podwójne obywatelstwo (D,I).
Tyle plotek.
Jeleń to po prostu piękne, imponujące zwierzę, dzikie, ale dość pospolite, więc dobrze znane w wielu regionach.
Niekiedy mylone nawet z Leninem 😉
14 marca o godz. 17:46 1709
@emes…
Ale w ten sposób robimy ruch na blogu. Niestety, musiałam zrobić przerwę chociaż miałam do napisania na temat wazy z okiem. No i teraz wejście okazało się nie być jakieś oszałamiające.
A z ozdobami na broni sprawa jest mocno wątpliwa. Kiedyś na kadłubach samolotów zaznaczana była liczba zestrzeleń. Na czołgach też było. W Wietnamie, Serbii i Iraku żołnierze słusznej armii wypisywali życzenia na bombach (z napalmem też). Jakoś mnie takie ornamenty nie uszczęśliwiają. Tyle, że – jak pisze Tobermory – ze strzelby dla Winnetou nie można było strzelać. To jedyna pociecha.
14 marca o godz. 17:55 1710
Bardzo ciekawe rozwazania na temat symboliki jelenia. Jesli mozna dodac przyczynek dla tych, ktorzy jeszcze znaja ten jezyk, to tu popularna piosenka o jeleniu:
http://www.youtube.com/watch?v=onNtpP2Kvpo
A tu tekst, tez po rosyjsku:
http://lyricstranslate.com/en/Aida-Vidischeva-Lesnoy-Olen-LESNOI-OLEN-lyrics.html
Wydaje sie, ze dosc dobrze oddaje sentymenty zwiazane z wyobrazeniami o jeleniu.
Pozdrawiam.
P.S. Przepraszam, ze dosc to daleko odbiego od tematu, ale sami Panstwo zeszli na te manowce.
14 marca o godz. 20:52 1711
@Werbalista
Ależ odbieganie do tematu, to jest nasz tu stały, dyżurny temat. A poza tym: jeśli Szanowny @J.Szamałek powiesił tu w I akcie sztucer Winnetou, to wiadomo, że prędzej czy później musi on wystrzelić. Tylko nie wiadomo, kto kule nosi…
14 marca o godz. 22:22 1712
ale najgorsze, ze karl may byl niemcem, nes pas @tober?
14 marca o godz. 22:41 1713
No, właśnie.
Jeleniowate występują na wszystkich kontynentach, nawet tam, gdzie same nie dotarły (Australia, Nowa Zelandia) człowiek zawlókł je ze sobą, bo bez jelenia nie ma życia 🙄
Byku,
dla kogo najgorsze?
Gorsze chyba było to, że był ulubionym autorem Hitlera, przez co u nas prawie nie wydawany.
Gdyby filmy o Winnetou nie były made in DDR, to nie oglądalibyśmy ich tak samo, jak nie oglądaliśmy Bondów 😉
14 marca o godz. 23:04 1714
@tober:
nie;
film „w” byl koprodukcja brd – francja- wlochy;
krecono go w studiu w monachium i plenerach w jugoslawii…
a kaczor donald byl w poskiej telewizji(co prawda nieczesto),
ale juz za gomulki.
14 marca o godz. 23:20 1715
Byku,
masz rację. Zasugerowałem się jakoś z rozpędu plenerami, bo „Białe wilki”, „Ulzana” itp. też powstały w Jugosławii 😉
„Skarb w Srebrnym Jeziorze” oglądałem w wieku bardzo młodym, więc producent mnie wtedy nie interesował (ale mogłem sprawdzić, teraz 😳 )
Kaczor Donald & co bywał w polskiej TV, ale Bonda nie było nigdzie, ani w TV, ani w kinach.
14 marca o godz. 23:31 1716
@tober:
howgh
14 marca o godz. 23:59 1717
„to naprawde szczyt wszystkiego, obywatelu lem, ze piszecie o obloku magellana,
a nie o elektryfikacji podhala”
15 marca o godz. 17:56 1718
A może ten rysunek na odwrocie lusterka to taka delikatna sugestia?
Piękny młodzieńcze, oglądaj siebie w lusterku, a nie boginki w kąpieli, bo cię zrobią w jelenia 😉
17 marca o godz. 14:51 1719
Nie sądzę, żeby, przywołana wcześniej, „magiczna” rola zdobienia broni wyłamywałaby się jakoś z ogólnych trendów adaptacji obcych produktów do własnej tradycji kulturowej. Bo nie o to chodzi, że broń jest „szczególna”, że wrogów chcemy onieśmielić i przestraszyć, przed swoimi się popisać, a i paniom pięknym błysnąć przed oczami, tylko, że ozdoby które mają nam te efekty przynieść robimy zgodnie z kodem swojej kultury. Stąd analogia rusznicy Winnetou i bosporańskiego lusterka jest jak najbardziej uzasadniona – kupujemy coś, czego sami zrobić nie potrafimy, ale ozdabiamy już po swojemu. A że sam przedmiot ma inne przeznaczenie, to rzecz drugorzędna.
Co do rozważań o kiczowatości „obcego” wystroju i subiektywizmu takiegoż, wydaje się on częściowo chybiony. Choć sam gust jest oczywiście rzeczą subiektywną, śmiem zauważyć, że w każdej kulturze są przedmioty i styl uważane za przejaw najwyższego smaku, a także takie, które uważa się za przejaw gustu niskiego, masowego i kiepskiego. I główna oś podziału biegnie między nimi, nie między kulturami. Gdy oglądamy Taj Mahal czy radżastańskie pałace, zachwycamy się nimi tak, jak oglądając gotyckie katedry czy Luwr – jako wyrafinowane, subtelne i doskonałe (mimo że wychowaliśmy się w zupełnie innych wzorcach estetycznych!). Japońskie i chińskie malarstwo tuszem, tak jak drzeworyty Hiroshige i Hokusai postrzegane są w Europie jako przejaw najsubtelniejszego gustu (inna sprawa, że wyjątkowo ascetycznego, więc gdzie niby to „rozbuchanie azjatyckiej sztuki”?), równie wybitnej sztuki, jak drzeworyty Durera i szkice Leonardo. A z drugiej strony – bolywoodzkie dekoracje, manga, świecące jaskrawymi kolorkami chińskie obrazki uważamy za równie kiczowate i brzydkie jak bazylika w Licheniu, oleodruki z Matką Boską czy nasze wille z wieżyczkami i łukami Karwowskiego. Zarazem po obu stronach Jedwabnego Szlaku większości ludzi podoba się właśnie to ostatnie, tyle, że właściwe dla danej kultury. Wreszcie – każda z tych kultur ma okresy bardziej ascetyczne i wystudiowane, oraz rozbuchane jeśli chodzi o ornamentykę, użycie błyskotek, złota. W Europie mamy barok i klasycyzm jako odtrutkę na niego, w Japonii możecie sobie porównać świątynie Nikko i willę Katsura.
W sztuce Dalekiego Wschodu jak najbardziej występuje indywidualizm, mistrzowie chińskiego malarstwa czy japońskiego drzeworytu jak najbardziej sygnowali swoje dzieła, są znani mistrzowie, szkoły itp., zupełnie jak w historii sztuki europejskiej
Oczywiście w Azji występują też strefy umiarkowane 😉 o ile cywilizacja indochińska, z Angkor na czele, rozwijała się w dżungli, to przecież większa część Chin, Korei i Japonii leży w klimacie umiarkowanym, pada tam śnieg, będący zresztą motywem w tamtejszej sztuce (np. „Wieczorny śnieg na wzgórzu Asuka” z serii „8 widoków okolic Edo” niejakiego Hiroshige)